Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/266

Ta strona została uwierzytelniona.

ścią maszyn, a kucharz okrętowy, biały jak paulin, w swem przeczystem laboratoryum, przygotowywał w świetle lamp elektrycznych zimne potrawy, układając je czystemi rękoma na skromnych naczyniach, Otto von Arffberg przeszedł niepostrzeżenie do maleńkiej kajutki oficerów i na składanym stołku spoczął przy swem posłaniu. Zakrył twarz rękoma i w skamieniałej postawie rozważał i oglądał swe sprawy wewnętrzne. Ogarnął go całego, znagła, jak paraliż, — żal niestrzymany, niezwalczony. Silny oficer wiedział, że nie miejsce to przecie i nie chwila na upust i wylewy takiego uczucia, lecz na skutek kontrastu, istniejącego w naturze i konstytucyi człowieka, właśnie tego niestosownego i karygodnego uczucia zdławić nie mógł. Ujrzał przed sobą, ujrzał żywym wzrokiem białą ścianę starego pałacu, fryderykowskie pamiętającego czasy, ścianę zagłębioną w ciemny park, jakby się, żywem obdarzona czuciem, tuliła w drzew objęcia. O, drzewa! Jakaż mowa wypowiedziećby mogła wspomnienie ich szumu!... Olbrzymie świerki o konarach rozpostartych po ziemi, po szorstkim, nagim, zimnym gruncie, gałęzie wielkie i dalekie, obwieszone włochatemi kiściami! Szczyty kołyszące się wśród obłoków marcowych, przepływających nisko nad ziemią! Samotna jodła chwieje się tam wśród pustej, rudej łąki. Pień jej, niebieski prawie, przechodząc w szczyt uschnięty, podaje się naprzód i w tył, wahadło żalu w tym ciemnym ogrodzie. Nasunął się przed oczy ów park, równie stary, jak pałac. Niektóre zaś w nim drzewa stare są pewnie, jak okoliczne góry. Rozesłany między cudnemi Pomorza wzgórzami, na ogromnej, wielomorgowej przestrzeni, połączył