się z lasami, które po górach płyną w dal, jako jedna wielka chmura. Długie aleje lip otwierały się przed oczyma, rozcinając park na połowy. Nad smutnym, ciemnym basenem, leżącym w kamiennem łożysku, stały te drzewa obumarłe. Szelest wody spadającej ze zbiornika do niszy kamiennej, wyciosanej w wielkim głazie, łączył się z szumem, który wydają na wietrze konary drzew, odartych z listowia. Za alejami lip, z prawej i lewej strony rozpościerały się półkola iglastych olbrzymów, w czarną masę zwartych, straszących ludzi szumem swym w noce marcowe. Przypominały się puste łąki, na których samotne, porzucone jodły lub dęby, praszczury tej okolicy, taiły w kształtach swych nieodgadnioną dumę czasów, wzgardliwą na wszystko ludzkie obojętność, a przecie wszystko ludzkie pociągającą ku sobie. Daleko trzeba było iść, ażeby trafić do tajemnicy tego parku cudnego. Wśród najstarszych świerków, czarną gęstwiną zarastających płaszczyznę podaną ku górze, nagle trafiało się na tajemnicę: olbrzymia marmurowa tafla leżała wśród drzew na ziemi, lśniąca i czarna. W cieniu poddrzewnym rzucały się w oczy wielkie złocone litery, świadcząc, iż tu leży pochowany hrabia Rudolf von Arffberg-Dusemer, kawaler żelaznego krzyża, porucznik huzarów, dwudziestopięcioletni młodzieniec, który zginął na polu chwały kędyś w głębi Polski rosyjskiej.
Widok w marzeniu tego samotnego grobowca, który w sobie ukrywał zwłoki bohatera, nanowo dreszczem rozkoszy serce przejął. Omdlało nanowo i umierało w sobie skurczem radosnym. Oczy widzą dokładnie ciemną taflę grobowca. Ręka przesuwa się
Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/267
Ta strona została uwierzytelniona.