Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/274

Ta strona została uwierzytelniona.

dencyach jakby jakąś przygłuszoną melodyę, której słuchem najbardziej wytężonym niepodobna było pochwycić. Było to echo czegoś znanego, wiadomego, swego... Nic nie mówiąc do siebie, słuchali tego głosu. Nie mogli poruszyć ręką, ani nogą, odwrócić na bok głowy. Bali się podnieść oczu, przemówić słowa. Objęło ich niewypowiedziane przerażenie. Wionęło na nich zimno śmiertelne, od którego krew stanęła w żyłach. Nie wiedzieli, co to jest, jak to odepchnąć od siebie, — jak to nazwać, gdyby o tem mówić wypadło. W skostnieniu obopólnem milczeli. Śnieg szybko ubielił ziemię. zasypał drzewa w górze i pryskał w twarze szorstkiemi kryształami. Knieja, zbiegająca ku dołowi, westchnęła wszystkiemi wraz drzewami. Otto poczuł, że krew zalewa mu szyję, twarz, czoło. Zdawało mu się, że za chwilę zemdleje z rozkoszy i wstydu. Wolałby był, żeby ów ktoś, co w jego chyże czucia i spłoszone myśli patrzał z szyderstwem, żeby ów niezwalczony instygator rzucił między oczy rękawicę zniewagi. Wolałby był, żeby go chlasnął publicznie w twarz, żeby go znieważył wśród ludzi, niż to duszące, nieme sam na sam z bratem umarłym. Ale poznał, że to wszystko i tak na nic. Przyszło mu na myśl, — przez chwileczkę, — czy też ona wie? Nie mógł spojrzeć. Nie! To było nad siły. To też, nie odwracając głowy w jej stronę, mruknął:
— Trzeba będzie jednak pójść, gdyż to nie nacichnie tak szybko.
Słuchał, co odpowie. Stulecia minęły, a ona nie mówiła ani słowa. Ani słowa! Ani słowa! Ani słowa! Wstała wreszcie i zawinęła się w płaszcz. Nareszcie,