Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/276

Ta strona została uwierzytelniona.

krawędzi płyty marmurowej. Położył rękę na dłoni Teresy i zamknął tę dłoń w swej ręce. Niestety! Nie umarła. Więc wstał ze swego miejsca, nachylił się i podniósł bezsilną z tej bezlitosnej płaszczyzny. Leciała mu przez ręce. Głowa jej nie trzymała się twardo na szyi. Nogi były bezwładne. Objął ją ramionami i postawił na ziemi. Westchnęła. Wziął w swe ręce jej głowę czarującą, owianą jasnemi włosami. Nachylił swą twarz do jej twarzy i zaglądał w niewidzące oczy. Ach, jakąż poczuł rozkosz, składając usta na cudnem licu i czując w wargach ostry, słony smak łez, płynących spomiędzy rzęs zmoczonych! Trzymając Teresę w objęciu i przytulając ją do serca, nie ciało ludzkie obejmował rękoma, lecz kształt widomy niepojętej miłości, na którą skazany jest ludzki gatunek. A poruszenia jej niewinne w swem ślepem zaufaniu, oddające całość istnienia dla zdobycia ulgi, nie były to czucia cielesne, lecz czarujące w swej tajemniczości, wzniosłe w swem życiu, nieskazitelne w swych objawach odruchy przeczystej duszy. Śnili obydwoje sen ukojenia, gdy ciężka, bezwładna głowa upadła na piersi brata, a ręce oparły się na jego ramionach. Gdyby Otto obnażył ją, albo nawet fizycznie posiadł w tej chwili, Teresa nie opierałaby się wcale. Była, jak obłok, zmęczony długą w wichrach podróżą, i temu innemu wichrowi, który z obcej strony nadleciał, podwładny. Gdy osuszał rozżarzonemi ustami jej mokre policzki, nie czuła tego, że ją całuje. Te pocałunki były jakgdyby czynnemi słowami ukojenia i uciszenia, trzeźwiącem potrąceniem w lodowatej cierpień kostnicy. Dla niego cóż mogło być ponad tę rozkosz wyższe? Nic — zaiste. — Nie wiedział, gdzie są