Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/281

Ta strona została uwierzytelniona.

Hrabia Otto przetarł oczy i ze zdumieniem rozejrzał się po otoczeniu. Tak nagle wyrwany został z objęć szczęścia i ramion roskoszy! Patrzał na sufit półokrągły nawisły, na to wnętrze powłoki zatoczonej, jak ściany trumny, napełnionej materyałami, gotowemi za najlżejszem potrąceniem do wybuchu. Poczuł znowu obok siebie śmierć, i byt swój nanowo bez ratunku. Załkało w nim serce, jak tego już nieraz wewnątrz tej łodzi doświadczył, i potężny wstręt ogarnął go, niby zaduch. Trzeba było wstać, albowiem łódź dosięgła pełni morza. Otto von Arffberg podniósł się, szybko umył, ubrał i spożył śniadanie. Za chwlę motory do materyałów palnych miały być zamknięte, puszczone w ruch elektryczne, a łódź miała iść pod wodę. Kapitan wybiegł po schodkach i przez okrągłą wieżę kiosku wysunął się na pokład. Obejrzał morze gołem okiem i przez znakomitą lornetkę. Całe morze, jak okiem zajrzeć, było w pianach, zielone zarazem i białe, spiętrzone i strzępiate, pełne podrzutów, prysków wodnych i chlaszczących pian. Północny wiatr do szpiku kości przejmował. Komendant kazał złożyć bezużyteczny już komin, gdyż łódź szła siłą akumulatorów, obejrzał armaty zewnętrzne i każdą ze śrub pokrywy, bacząc przez szkła, czy ziarnka piasku przez wiatr niesione nie osiadły w rowach i skrętach. Te rowy miały zamknąć pokrywę, jakgdyby małej latarni morskiej, zawierającej w sobie główne wejście. Gdy wszystko było we wzorowym porządku, kapitan von Arffberg zstąpił uroczyście do wnętrza i nakazał zamknięcie. Nałożono na szczyt periskopu, pokrywający lustro górne, wyrobioną doskonale podobiznę mewy morskiej, ażeby obecność