Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/294

Ta strona została uwierzytelniona.

Ciężar piersi przywalał. Usta chwytały powietrze. Serce łomotało. Żołnierze wrzeszczeli, łkali, bili się między sobą, modlili się, chlając wódkę, biegli to w ten, to w tamten koniec łodzi, jęczeli i wyli, jak zwierzęta. Kapitan wstrząsnął się, wzdrygnął. W głowie miał tuman. Pomimo braku tchu wyprostował się, krzycząc:
Hoch, Deutschland!
Okrzyk jego ocucił żołnierzy. Stanęli, patrząc weń wytrzeszczonemi oczyma. Ten i ów powtórzył pozdrowienie ojczyzny. Arffberg postąpił ku nawie. Spojrzał na periskop.
Zobaczył jakby olbrzymie mury z żelaza, ponad łodzią spiętrzone. Zobaczył jakieś statki, prujące rozbiegane fale. Jasna myśl zaświtała w jego mózgu: będzie ratował załogę! Miał przecie na swej łodzi hełmy skafandryczne z odzieżą, jak dla nurków, zawierające tabletki oxylitu, który się rozpuszcza pod działaniem wilgotności oddechu i może dostarczyć odzianym tak ludziom powietrza na przeciąg godziny. Ubierze w te hełmy swych zuchów, ustawi ich w kolumnę. Otworzy zatrzaśnięte drzwi kijosku i wyjdzie na ich czele. Staną na pokładzie i, nastawiwszy bagnety, będą bronić łodzi przeciw nurkom, którzy przyjdą, ażeby ją zabrać w niewolę. Rzucił się naprzód, do działa. Ale w głowie jego powstał zamęt. Wszystko się zachwiało, lecąc dokądś, w przepaście. Otto von Arffberg znalazł się w wieży kiosku. Leżał rozciągnięty na schodach. Wspomnienie Toresy, wspomnienie subtelne, a tak wyraziste i jawne, iż uczuł zapach jej włosów i muśnięcie usteczek, — napełniło jego ciało i duszę niewysłowioną roskoszą. Ona to go sama całego, od stóp do głów objęła. Głowę