szedł wieśniak z blachą żółtą na piersiach. Ten postępował śmiałym krokiem, a stanąwszy w pobliżu, mierzył oczyma krwawego przychodnia. Zapytał:
— Człowiek, — coś jest za jeden?
— Widzicie, że jestem ranny... — odpowiedział zapytany.
— A kaź cię to tak poranili?
— W bitwie.
— W bitwie? Toś ty powstaniec?
— Powstaniec.
— No, bracie, skoro sam powiadasz, iżeś buntownik i, żeś w bitce był, to my cię w areszt zajmujemy.
— Dla czego?
— Do miasta cię musimy odstawić.
— Wy, mnie?
— Juści. Pójdź z nami. Ja tu sołtys.
Czerwony gość tej wsi milczał. To byli właśnie ci, dla których wolności z pańskiego domu poszedł był spać w polach, w zimie, na roli, — przymierać głodem, — jak pies słuchać rozkazu, — bić się bez broni, — i tak oto z placu boju wracać. Podchodzili do niego wszyscy wraz, półkolem.
Wtedy rzekł:
— Puśćcie mnie wolno, bo przecie ja za waszą swobodę i za wasze dobro się biłem i takie na sobie mam rany.
— E, takie gadki to my już słyszeli... Ty se ta gadaj, a tu jest przykaz. Chodź, bracie, z dobrawoli.
— Dokąd mam iść?
Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/017
Ta strona została uwierzytelniona.