mleka... Nic! Kasza i kasza. Toby się przecie i kurom sprzykrzyło, — nie?
— Na razie to nie. Powstańcom się nie przykrzy to nawet, czego już kury dzióbać nie chcą. Żeby tylko nie była tak gorąca, jak wczoraj.
— Nie jest wcale gorąca. Mogę ją zresztą łatwo ostudzić, bo dziś tęgi przymrozek. Ale pan może kaszy zupełnie nie lubi?
— Gdzież tam! W partyi, mówię, zawsze kasza, czasem trochę kartofli... Tylko że tamtą poparzyłem sobie wczoraj usta.
— A też z pana obolały cierpiętnik! Wszystko pokrajane, pokłute, naszpikowane, poprzestrzelane, — jeszcze i wargi sparzone. Tego tylko brakowało...
— Przepraszam panią...
— Niema za co. Przyzwyczajenie staje się drugą naturą. Co zaś do tej kaszy, to chciałam powiedzieć, że nic nie mamy, tylko ten worek jęczmiennej. I to sekret! Proszę pana, — sekret! Jak to wytropią i odbiorą nam, — no, to głód.
— A gdzież państwo ten worek trzymacie?
— „Państwo“! Nie żadne państwo, tylko Szczepan, ten stary kucharz, co go pan widział. Chowa go w zapolu, w stodole. Dziurę w sianie wykopał na kilka łokci głęboką i tam na postronku worek spuszcza co rano, jak o świcie na dzień dla nas dwojga porcyę wybierze.
— Proszę pani, a gdzie ja jestem? Jak się też to miejsce nazywa?
— To pan tego nawet nie wie?
— Nie wiem. Ja tu obcy, pierwszy raz.
Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/033
Ta strona została uwierzytelniona.