— Bo przecie oni rewizyę robią za każdym razem w całym dworze, mojego łóżka nie oszczędzając. Trzęsą wszędzie. Czasem się tam który zawstydzi i każe tylko z wierzchu patrzeć. A bywają znowu i tacy, co umyślnie, z dowcipami zaglądają w każdą skrytkę.
— Cóżby tu robić, gdy przyjdą?
— Po pukaniu Ryfki będziemy wiedzieli, kto idzie. A skoro — cztery, — Szczepan musi pana brać na ramiona i wynosić z domu. Myślę, że do stodoły...
— Jakże to będzie uciążliwe!
— Nie tak znowu bardzo. Dziad podoła. Nawet i ten tytuł książęcy swoje zrobi, bo się Szczepanowi wytłomaczy, że pan jest naprawdę jaśnie oświecony bogacz.
— Bogacz nie bogacz, lecz moja rodzina wynagrodzi go sowicie.
— Właśnie. Ça ira!
— Pani po włosku nie umie, ale za to po francusku...
— A umiem, bom się uczyła na pensyi, u zakonnic, w Ibramowicach. Troszeczkę się nie douczyłam, bo mi tatko kazał wracać do gospodarstwa. Zresztą, przyznam się, żem tak znowu nadzwyczajnie za temi Ibramowicami nie przepadała. Ale ja tu rozmawiam i rozmawiam, a pan jeszcze nic w ustach nie miał. Przyniosę ja trochę cieplejszej kaszy, bo ta na klajster wystygła. Może nawet Szczepan kapeczkę mleka u żydów dostał, ale... koziego... — dodała z wstydem.
Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/043
Ta strona została uwierzytelniona.