Z tem wyszła z izby.
Powróciwszy, zastała swego gościa pogrążonego we śnie nagłym, gorączkowym. Zbliżyła się na palcach i oglądała bandaże. Tu i owdzie krew pozaciekała przez płótno. W różnych miejscach poduszka i prześcieradła były splamione. Panience żal się zrobiło pościeli, ale i tego dryblasa, który się księciem mianował, żałowała potrosze. Żal jej było, że jego regularne rysy, prosty, doskonale zarysowany nos, kształtna głowa — tak zostały zeszpecone przez rany. Siedziała cicho w kącie pokoju, powzdychując nad tą koleją rzeczy, dopóki się nie ocknął. Wówczas zmusiła go, żeby zjadł kilka łyżek kaszy, wprawdzie bez zapowiedzianego mleka, ale ciepłej. Przepraszał ją wielekroć za przykrości, które poniosła z jego powodu. Oburzało ją powtarzanie ciągle tegosamego w kółko. Żeby temu raz kres położyć, oświadczyła:
— Jużem księciu panu meldowała, że dopiero teraz oddycham swobodniej pod jego opieką.
— Wolne żarty...
— A ładne żarty! Żeby pan wiedział dokładnie, co się tu dzieje po nocach, toby dopiero zrozumiał, o czem mowa.
— A cóż się takiego dzieje?
— Niby to łatwo wyłuszczyć wszystko!...
— Że te wojska nachodzą?
— To swoją drogą... Ale z drugiej strony... .
— Cóż takiego?
— Pan widział, jaki tu jest duży dom?
— Rzuciłem okiem, ale wczoraj trudno mi było cokolwiek dokładnie zauważyć.
Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/044
Ta strona została uwierzytelniona.