Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/063

Ta strona została uwierzytelniona.

po lasach i ciągnąc zapadłemi drożynami. Była w nim ta twarz, ta postać, jak czarodziejskie widziadło, nieprawda marzeń, żądza i zemdlenie, — rozkosz, — pasya, — tęsknota... Raz ją był ujrzał, krasawicę, gdy temi stronami ciągnął jednego z pierwszych dni po wybuchu powstania. Zapamiętał od pierwszego spojrzenia, zachwycił się raz na zawsze. Coś w nim rozegrało się, jakoby głos niewiadomej, niesłychanej muzyki od wspomnienia tej twarzy. Tęsknił za nią dzień i noc. Och, jakże straszliwie pragnął, żeby rozkazy pognały go w tę stronę, żeby jeszcze choć raz jeden w życiu iść na ten dwór! Zobaczyć, popatrzeć!... Tylko popatrzeć!... I oto los dał mu chwilę. Szczęście nie tylko pozwoliło tu przyjść, lecz nadto otwarło drzwi. Stała tam sama jedna, od wszystkich opuszczona. Burza wściekła huczała w duszy jeźdźca, gdy podparty na ręku patrzał...
Przy drzwiach, prowadzących do sionki, stał żołnierz z karabinem. Panna Salomea nie mogła iść do kuchni, żeby się ze Szczepanem naradzić. Usiadła tedy na łóżku i, podparłszy głowę na rękach, czekała. Serce jej targało się w piersiach, jak dzwon. Zdawało się, że bicie usłyszą śpiący i, że ten alarm serca wszystko wyda. Każdy odgłos i każdy szelest był zwiastunem nieszczęścia. Jakże nieskończenie długo trwały minuty tej nocy! Tymczasem Szczepan, którego pociągnięto, żeby pokazywał zabudowania, piwnicę w ogrodzie, ruiny gorzelni i doły po kopcach kartoflanych, asystował, po zbadaniu całego obszaru, przy czynnościach przygotowawczych do noclegu