i zwolna czołgać się w górę stosu siana, ku miejscu, gdzie była kryjówka. Czynił to umiejętnie, wymijając śpiących żołnierzy. Gdy się znalazł na miejscu wiadomem, gdzie bezpośrednio nikt nie leżał, zagrzebał się w siano i, przyłożywszy ucho do deski, słuchał z całej mocy zmysłu. Nie dochodził go z dołu odgłos, ni szmer. Nic. Szczęk kopyt końskich na klepisku, chrupanie siana, chrzęst żelastwa, strzemion i tręzli, senny pomruk ludzki — i szum wewnętrzny, wieczysty starczej głuchoty, jakoby odgłos morza nieskończoności, który w sobie wszystko pochłania. Chłop westchnął. Żal mu było młodzieńca, przydźwiganego na to miejsce z takim trudem, w tym celu, żeby tu zginął. Żal mu było własnego dzieła, które tak dobrze, widziało się, obmyślił.
— A światłość wiekuista niechże mu ta świeci... — wzdychał, patrząc w mrok próżni, wygrzebanej własnemi rękoma, którą niemal widział pod sobą. Targały się w nim wszystkie siły i wytrwała, żelazna wola, żeby wieko odwalić i wyciągnąć nieszczęśliwego, — lecz chłopski, przebiegły rozum zabraniał. Szczepan leżał na tem miejscu długo w martwej, bezsilnej męce, okrutniejszej, niż wszelkie słowo. Krwawiło się w nim stare serce, z którego łzy wszystkie dawno już wyciekły.
Znowu na bałyku wyczołgał się ku pewnej dziurze w dachu, sobie tylko wiadomej, — wysunął się nazewnątrz i po drabinie zlazł na ziemię. Jak cień przemknął się ogrodem, po zastodolu, przez chwasty i rozgrodzone okólniki, w mroku obszedł warty i, niby bezszelestny upiór, wcisnął się do kuchni. Minął
Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/065
Ta strona została uwierzytelniona.