w tenże występ dymnika, patrzyła, zaciekawiona, co stary tyle ważnego w dali spostrzega. Nic nadzwyczajnego nie było widać. Piechota w postaci ciemnych kwadratowych brył posuwała się drogą przez łąki, — zagłębiła w daleką wieś pod lasem, — wreszcie znikła. Za nią w półwiorstowej odległości ciągnęła w tymże kierunku ruda grupa dragonów. Konie z jeźdźcami stopiły się w jednolitą masę uderzającego kształtu, który zdawał się rozdzierać szarugę. Panna Salomea oczyma zgasłemi od bezsenności przypatrywała się tej ciemnej figurze, gdy wtem kucharz trącił ją w ramię z pogardliwym chichotem. Zmrużonemi oczyma patrzał w przestrzeń i pokazywał tam coś palcem. Przyjrzała się temu i zobaczyła, że od owej bryły dragońskiej odpadł jakgdyby odszczep końcowy i przemierza szybko przestrzeń w odwrotnym kierunku.
— Co to znaczy? — zapytała.
— Chciały nas zmanić i chycić na gorąco. Chodźwa na dół, każde do swego miejsca.
— Myślicie, że się tu wrócą?
— No!
— Przecie już zrewidowali wszystko...
— Znam ja jeich manier. Chodźwa!
Zeszli na dół z pośpiechem. Szczepan udał się do kuchni, rozpalił ogień i począł spokojnie szorować garnki i sagany. Słychać było odgłos jego miarowej, od niezliczonego szeregu lat tejsamej pracy, — i głos monotonnej, zgryźliwej śpiewki, którą zawżdy mruczał, przedrzeźniając nieudolnie jakąś pańską melodję:
Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/067
Ta strona została uwierzytelniona.