zbliżał się zimowy wieczór. Chory usnął w głębokiej gorączce.
Przypadła na sofce i sama usnęła, jak kamień. Jakże się uczuła szczęśliwą, gdy po ocknieniu zobaczyła promienny dzień! Minęła tedy noc bez rewizyi i bez zmor, przespana jednym tchem, szczęśliwie od początku do końca. Kanarek, jedyny przyjaciel, zaśpiewywał się we framudze okiennej na widok tak pięknego słońca. Kanarek ów nosił, nie wiadomo dla czego, tajemnicze nazwisko, — Pupinetti. Miał na głowie czarną krymkę, czy pijuskę z ciemnych piórek, aczkolwiek sam był nieposzlakowanej żółtości. Panna Mija przywitała się z nim serdecznie, wołając nań ustalonym oddawna okrzykiem, który się między ich zażyłość niewiedzieć skąd i jak zaplątał :
— A bas la calotte!
Pupinetti przekrzywił główkę i, rozdymając gardziołek, począł wydzwaniać na cześć słońca pieśń najweselszą, najradośniejszą pod tem słońcem. Widząc, że zbliża się jego dobra pani, jął skakać z pręta na pręt i kołysać się w ruchomej huśtawce. To dziobnął ziarenko kaszy, to skubnął kapuścianego liścia okruszynę. Napił się wody i wołał przyjaciółkę prędkim, radosnym pokrzykiem. Nie lękał się ani jej groźnych rozkazów — a bas la calotte! — ani ręki wsuniętej do klatki. Przychylał tylko głowę, jakgdyby w istocie obawiał się o swą pijuskę, gdy go wzięła w rękę i całowała w dzióbek najśliczniejszemi usteczkami na obszarze ziemi.
Chory powstaniec rozwarł oczy półoślepłe z go-
Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/074
Ta strona została uwierzytelniona.