— Nic, tylko taki morał, że szarpać o byle co nie mamy potrzeby! A on tu nie jedno jeszcze spłatał w tym rodzaju.
— Wszelkie historyjki pozwolę sobie odłożyć na później, gdy już te kartofle oskrobiemy. Primum edere deinde philosophari. Wie pani, co to znaczy?
— Nie wiem, ale coś musi być o jedzeniu.
— A właśnie... Dalej go! Gdzie worek?
Ruszył, znalazłszy worek, za przewodnictwem Szczepana i wrócił wkrótce z kartoflami.
Rozpalono ogień, pchając pod blachę polana, urąbane z żerdzi rozgrodzonego płota. Wszyscy zabrali się do skrobania kartofli. Okazało się, że partya miała w swym skarbie skibę zabranej gdzieś słoniny. Szczepan wydalił się w noc i przyniósł w rogu worka z garniec kaszy ze swej kryjówki. Począł i kaszę i kartofle z wielkiem kucharskiem znawstwem gotować. Wybiegał zresztą raz wraz, ażeby pełnić wartę, — nasłuchiwać tępemi uszyma, czy ziemia nie jęczy pod stopą nadchodzącej nieprzyjaciela piechoty...
Rana w biodrze powstańca nie dość, że się nie goiła, lecz stawała się przyczyną niebezpieczeństwa. Niżej od postrzału, w lędźwi, począł formować się wielki wrzód, sprawiający tyle cierpienia, że chory krzyczał całemi godzinami, a nawet wzgląd na bezpieczeństwo domu i trwoga o życie nie mogły uciszyć nieludzkich jego krzyków, podobnych do wycia. Panna Salomea nie tylko nie sypiała po nocach, ale