— Aj-aj! Ja się boję.
— No, to się bój! Przecie wrócą nad ranem! Ryfka!
— Nie mogę! Ony mię zabiją!
— Kto?
— Ojciec — i ten, co przyjechał.
— Nie będą wiedzieć.
— Jakto nie będą wiedzieć! Onyby nie wiedziały o takim interesie!... Kto potrafi tak zrobić?
— A ja! Sanki tu macie?
— Sanki są, ale małe, nasze pachciarskie.
— Niech sobie będą pachciarskie. Chodź! Przynoś klucze! Wyłaź z dziury!
Ryfka zaszlochała zcicha, rozpaczliwie. Stała za deskami, łkając.
— Nie dasz?
— Na śmierć mię zabiją. Łeb mi obedrą.
— No, to wycierpisz.
Ten argument jakoś trafił do jej przekonania. Uspokoiła się, zapytała jeszcze.
— Ktoby pojechał?
— Ja sama.
— To nikt nie będzie wiedział?
— Nikt! Ja i ty.
— Jak zobaczą, jak oni zrozumieją, kto to zrobił, dopiero zaczną bić, dopiero zaczną!...
— Moja-że niedotknięta, delikacik!
— Ten, co przyjechał... On ma taki kańczug!...
— Przynoś klucze!
Ryfka poszła cicho, jak widmo, w głąb domostwa i nie wracała przez czas długi.
Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/085
Ta strona została uwierzytelniona.