— Co takiego? Nie jadę!
— Znowu swoje!
— Przecie pani nie może i nie umie powozić.
— Zaraz pan będzie musiał zaprzeczyć własnym słowom...
Siadła na przedzie i cichaczem, noga za nogą wyjechała wskroś łąk, zaułkami na przedmieście, a stamtąd w pola. Gnała teraz tąsamą, znajomą już drogą. Wesoło pędziła przez las i wertepy. Pan doktór Kulewski, stary kawaler a sławetny „kobieciarz“, usiłował eksploatować tę niezwykłą sytuacyę. To chciał sadowić się na przedniem miejscu, pomagać w kierowaniu końmi, — to wprost zamierzał otulać od zimna swego uroczego woźnicę. Ale woźnica zagroził, że go z sanek wyrzuci i zostawi w lesie wilkom na pożarcie, jeżeli nie będzie przykładnie siedział na miejscu dlań przeznaczonem i dywanem okrytem. W półtorej godziny niespełna sanie dopadły dworu w Niezdołach.
Panna Salomea podjeżdżała z ostrożnością, omijając karczmę i pilnie patrząc, czy we dworze niema gości. Na szczęście ciemno było wszędzie. Stare, wysokie topole huczały głucho hymny, od wczesnego dzieciństwa znane sercu i uchu. Zastukała w szybę. Szczepan otworzył i poszedł pilnować koni zgrzanych, zmydlonych i zionących parą. Wprowadził je do stodoły i rozkiełznane puścił pod sienne zapole. Przymknął szopę i wrócił do dworu. Doktór zabrał się natychmiast do badania chorego. Opatrzył rany oka i głowy, później na plecach i między żebrami, — wreszcie w nieszczęsnem biodrze. Znalazł wrzód
Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/093
Ta strona została uwierzytelniona.