ręką. Panna Salomea zaczęła prędko, jednym tchem rozpowiadać historyę rannego, — przybycie po bitwie małogoskiej, wszystkie przejścia i okoliczności, rewizye i jazdę do miasta.
Stary Brynicki słuchał posępnie, bez ufności i niecierpliwie. W trakcie tego wywodu wszedł do izby sypialnej. Zdjął czapkę i, wzniósłszy wysoko latarnię, z bezwzględnością przypatrywał się rannemu. Ten podźwignął się na łokciu i bezmyślnym uśmiechem witał ojca swej opiekunki.
— Gdzież to kolega zostałeś tak poraniony? — zapytał starzec.
— Pod Małogoszczem.
— To was tam poczciwy rodak Dobrowolski z Gołubowem i Czengierym macał. Nie zbyt wam tam poszło...
— O, nie!...
— I to aż tak ciężkie są rany, że panieńskiego łóżka trza było do opatrzenia?
— Panna Salomea była tyle łaskawa, że mię tu umieściła, gdym przyszedł.
— Jakież to są rany? Bo to ja stary jestem praktyk. Na ranach się od dawna rozumiem. Może uśmierzę te delikatne bóle.
Bez pardonu odchylił kołdrę i począł lustrować rany na głowie, pod okiem, na plecach, piersiach, w biodrze... Nie były to jednak oględziny zaradcze, lecz raczej badanie prawdy i istoty zjawiska. Rany nie wzruszyły starego żołnierza. Coś tam półgębkiem radził przykładać, — a kuli szukać wciąż, tnąc miejsce naokoło rany, nawet samemu... Zakonkludował:
Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/097
Ta strona została uwierzytelniona.