— A jak tu kolegę zdybają, to nie tylko puszczą z dymem wszystko, co zostało, ale i tobie nie zborgują. Lepiej może na kuracyę do lasu uskoczyć. Świerczyna wyciąga gorączkę. Błoto, jak się na niem śpi, podgaja te tam postrzały. Sama kula prędzejby wypadła, bo ją do ziemi ciągnie.
— Ja tegosamego pragnę. Żebym tylko mógł ustać na nogach i chodzić!
Brynicki spoczął na sofce i patrzał w tego gościa zaczerwienionemi oczyma. Panna Salomea przysiadła u jego nóg i całowała ręce, nogi, nawet pasy rzemienne i steraną, w śniegach i błotach unurzaną kurtę.
— Buty mi się oto drą! Przemakają do kaduka! Niechno mi Szczepan szuka tamtej pary. Choć to i podniszczone, aleć będą lepsze. Żeby mi je tylko łojem tęgo wysmarował!
— Łojem... — szepnęła w żalu.
— Niéma?
— Ani odrobiny.
— No to trudno, i tak wciągnę na sucho. Ile to tygodni onuczki tesame! Koszul mi, dziecko, szukaj! Jakie tam są, zabieram. Przewdzieję — i hajda!
— Znowu?!
— No, a co, — mały mój ptaszku?
— Och, Boże!
— Źle nam, ptaszku... Złe przyszły czasy. Gorsze przyjdą... Przecierpimy! Były już i jeszcze gorsze... W Sybirze, dziecko... To nic! Uszy do góry!
— Tyle czasy czekam, wyglądam!...
— Tylesamo akuratnie, ptaszku, co i ja za tobą!
Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/098
Ta strona została uwierzytelniona.