Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/099

Ta strona została uwierzytelniona.

Jak tu partya pociągnęła w nasze strony, ażem zadygotał. Koło Świętej Katarzyny my się trzymali, — a powiadają w samsonowskie lasy pociągniemy. Zboczylimy trochę na Kostomłoty, na Strawczyn... Tom już nie wytrzymał. Konia między nogi — i do ciebie!
Wszedł Szczepan. Kazano mu przynieść długie buty. Patrzał w twarz pana Brynickiego. Przyglądał mu się, jakby go teraz dopiero zobaczył, choć obok siebie przeżyli na świecie kilkadziesiąt lat.
— Cóż ty na mnie patrzysz? — rzekł stary rządca. — Pilnuj!
— No, ja ta pilnuję. Aby ino było czego.
— Zawsze jeszcze zostało co nie co.
— Niedługo, widzę, orać będą na tym placu.
— Może będą. Tylko nie wiadomo jeszcze — kto. A ty czekaj!
— Ja ta czekam. Szkoda, że ostatni.
— Nie mędrkuj, bo to nie twoja sprawa. Skrzywdziłem cię kiedy?
— Czy ja ta wiem, kto mię krzywdził. Juści nie.
— Lepiej mi warzy jakiej ugotuj. Mięsa kawałek smażonego...
Stary kucharz boleśnie westchnął.
— Kucharz ci ja, kucharz... Skończy się toto kiedy?
— Tylko bez jęków! — Skończy się, — rzekł twardo Brynicki.
— Państwa niéma. Wieści też ta jakiej o nich?
— Nic nie wiem. W lesie tylko świerki szumią, a wieści żadnych nie słychać.