Brynicki kiwnął palcem na Szczepana i przywołał go blisko do siebie. Obadwaj poszli do sieni i tam rządca zaczął głośno szeptać kucharzowi do ucha:
— Co to za jeden ten, co tu leży?
— Kto go ta wie? Panienka na niego woła „książę“.
— To mi tam ani śmierdzi, ani pachnie. Łobuz jaki?
— Z oczów mu złodziejstwo nie patrzy.
— Słuchaj-no!... Wiesz, co ci się chcę spytać?
— No, wiem.
— Więc jak?
— Widzi mi się, że jej nie tknął.
— Gadaj, psiakrew, prawdę!
— Upilnuje to dzieuchy, skoroby się namówiły? Abo, jakby ją ciągnęło do takiego, to kto poradzi? Ale mi się widzi tak, jakby nie było nic. Przecie leży, jak pień... A ciężka jucha, jak go nieść do stodoły, nikiej ten ogier. Książę, co psy wiąże!
— Szczepan!
— Hy?
— Pilnuj mi tego dziecka... — wyjęczał w głuche ucho kucharza stary rządca.
— Już ja ta i bez prośbów mam oko na ten interes.
— Skoroby sama, — dopust boski! Ale jakbyś wypatrzył, że ją na siłę, albo sztuką chce brać, ostatni kołek z płota wywlecz i pal po łbie! Nie pytaj! Tak jakbyś moją ręką prał!
— No!
Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.