i drobiazgi. Gdy odeszła, wyciągnął rękę do chorego i uścisnął jego dłoń.
— No, kolego, na mnie czas. Życzę zdrowia i daj Boże spotkać się w wolności.
— Daj Panie Boże!
— A pozdrowiejesz, dziecku mojemu pomóż, poradź, obroń.
Książę skinął ręką.
— A jeślibyś ją skrzywdził, — jęknął starzec, — strzeż się! Bo cię dopadnę żywy, czy umarły.
Z tem słowem znikł za drzwiami. Słychać było cichy płacz dziewczęcy. Potem głuchy, równy tętent.
Nad wieczorem pewnego marcowego dnia stanęła przed gankiem w Niezdołach parokonna bryczka i wysiadło z niej dwu podróżnych. Jeden z nich był w wieku lat mniej więcej pięćdziesięciu, — drugi młodszy. Starszy miał dużą skórzaną torbę, przewieszoną przez ramię, a ubrany był jak podróżujący kupiec, albo rękodzielnik. Młodszy był w cienkich butach i miejskiem odzieniu, a wyglądał przy swym towarzyszu jak pomocnik, czy sekretarz. Bryczka, skoro tylko ci dwaj panowie stanęli na ganku, momentalnie odjechała. Nikt nie spostrzegł, z jakiego była dworu. Przybysze weszli do domu, a nie spotkawszy na progu nikogo, zasiedli przy stole w pierwszym obszernym salonie. Wszystko to stało się tak prędko, że mieszkańcy dworu w Niezdołach nie zdążyli ani zabezpieczyć rannego, ani przywitać i zaba-