— A zapewne! Niéma... Sama go tu widziałam.
— Sen, jak moja choroba...
— Pańska choroba to także sen?
— Zły sen.
— A ta kula, co z rany wypadła? To także sen? Prawda! Chciałam pana o coś prosić...
— Mnie prosić? „Choćby połowę królestwa“!
— Na razie to tylko o tę kulę, ale za to całą. Niech mi ją pan daruje.
— Dobrze.
— Dziękuję.
— A cóż pani będzie nią robiła?
— Cóż się kulą robi? Będę wojowała.
— Z kim?
— Mało to mam wrogów przed oczyma?
— Jacyż to są wrogowie?
— A już! Będę wyliczała...
— Żeby wymienić chociaż jednego!
— Niedługo pan stąd zniknie, jak poznikało wszystko. Skoro będę znowu samiuteńka jedna i wyda mi się, że pan był — sen, — spojrzę sobie na tę kulę i przekonam się, że pan tu był naprawdę.
Odrowąż zamilkł. Głowa jego bezsilnie wsparła się o futrynę. Myślał... Tyle nieopisanych, odrażających cierpień zniósł w tej izdebce, w tym domu bezpańskim, jak Polska, — a teraz na myśl, którą mu podsunięto, że trzeba stąd „zniknąć“, odejść, — drapieżna boleść, stokroć gorsza, niż wszystkie fizyczne, nowem, nieznanem narzędziem rozdarła mu serce. Z ukosa, nie odrywając głowy od futryny, spojrzał na pannę Salomeę. Po tylu trudach, niespaniach,
Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.