zmartwienie. No, ale przecie prosiłem nieraz, żeby mię zgładzić. Nikt nie chciał. Nawet dragoński porucznik...
— Widać pan jest przeznaczony do wyższego jakiegoś celu.
— Do celu wysokiego — i z drewna.
— O, już swoje! Ciągłe wskazywanie na tę swoją bramę tryumfalną...
— Ja? Gdzież tam!
— Dopieroby się to różne księżniczki zapłakiwały, gdyby mogły wiedzieć, jak się pan w kadzi na sucho gotował! Szczęście, że się o tem nigdy nie dowiedzą, boby się pan utopił w powodzi łez...
— Co ma wisieć, nie utonie.
— Och, z tą szubienicą! Jakoś się pana śmierć nie ima, więc co będzie, to będzie, a szubienicy nie będzie.
— Jeżeli mię pani będzie bronić zawsze od śmierci, to mi ona nic nie zrobi.
— Zawsze! To „zawsze“ będzie trwało — może dzień, dwa, tydzień i drugi niecały. Jakże tu ratować, gdy pan zniknie...
— Jakoś mię pani wciąż stąd słowami wypycha.
— To się wie. Taka już ze mnie niegościnna gospodyni. W śpiżarni pustka, zęby wbij w ścianę! A tu nieoczekiwany gość, — w dodatku książę...
Odrowąż podniósł ciężką głowę, odwrócił się i patrzał w inną stronę. Wiedziała dobrze, że ważkie łzy kapią z jego oczu na odrapany mur podokienny. Coś ją ścisnęło za gardło. Własne nieopatrzne słowa werznęły się w piersi, jak zęby piły. To się uśmiechnęła złośliwie, to spoglądała nań bezradnie, co począć
Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.