Widział znowu we mgle tę wieś, — błoto, drogi, chałupy, powyginane pleciaki, obdarte i zgarbione drzewa, — słyszał znowu, jak tam psy szczekają, ludzie się swarzą, jak skrzypi żóraw studni w tem miejscu, gdzie przy gościńcu bajoro najgłębsze. Śmiał się w głos, patrząc w ogień i gadając mu o tem dziwowisku, gdy będzie szedł w swoje strony z wielkim skarbem w zanadrzu.
— Weznę się na prawo od figury bez tę dziurę w Walkowym parkanie i pójdę ścieżką do przełazu u Bartosiowej stajni. Psy mię ta przecie znają, — choć, kto je wie, może już i pozdychały?... Che — che — sama mię Bartosiowa pod nogi podejmie... — Siądźcież se, siądźcie, Szczepanie, boście się ta i zegnali, mały to świat o suchym pysku. — Ty, babo, nie wiesz, rzekomo, czemu tak gębą wywijasz? Ja was aby nie znam, Bartosiów!...
Coś się jednak wciąż psuło w perspektywach wymarszu, bo się stary gniewał i srożył, tupał na kogoś nogami i groził pięścią. Prawdziwa trudność nastręczała się z obraniem chwili, bo gdy o niej myślał, to mu, wobec nawału roboty, znikała tak bez śladu, że jej nie mógł pochwycić. Ułożył sobie nawet śpiewkę, którą wykrzykiwał, chichocąc do płomienia pod blachą. Pieśń była niedługa, a zaczynała się od słów:
„Nie uciekam, ino idę,
Bom tu ciérpiał wielką biédę“...
Lecz pomimo tej biedy i pomimo uroczych widoków w ojczystej wiosce Szczepan zabiegał około komina w Niezdołach w tymsamym kostyumie i z tą-