Tak na wszystko patrząc, nie mogła nie zobaczyć prawdy uczuć i stosunku chorego do opiekunki. Wyraz oczu syna, jakim witał i żegnał każde wejście i wyjście młodej panienki, powiedział jej wszystko już w pierwszych dniach tego dziwnego współżycia. Nieszczęśliwa matka pragnęła teraz jednej tylko sprawy: uratować życie dziecka. Ileż męczarni sprawiał jej każdy szelest, turkot, tętent, zwiastujący nadejście wojska! Była posłuszna Salomei, jak dziecko, gdyż ta wiedziała, co czynić w razie nieszczęścia, jak ratować. Nieszczęśliwa matka w lot poznawała wszelkie środki, przeszpiegi, kryjówki, manewry — i w lot wykonywała rozporządzenia. Ponury i brudny Szczepan rządził nią w nagłych przypadkach, wydawał rozkazy nieodwołalne i w sposób nie znoszący protestu. Była posłuszna, jak służąca. Biegała, dokąd kazano, wykonując wszystko bez szemrania, co tylko dawniej Szczepan załatwiał. W tych dniach niewielu zbliżenie Salomei i matki Józefa Odrowąża było tak wielkie, że stały się obiedwie, niby jedna istota. Rozumiały się nawzajem umysłami, a nadewszystko uczucia ich były dla siebie bez tajemnic. To, co dla wszystkich ludzi było tylko wyrazem, nazwą, — dla nich było światem. Jedna pojmowała wzruszenia drugiej, umiała je poznać, gdy tylko zostały wzmiankowane, zobaczyć, jakie są, iść nimi, jakgdyby krajem zaświatowym, pełnym wzgórz, kwiecistych dolin, skał i przepaści, śmiercią ziejących. Gdy chory spał, przytulone do siebie, opowiadały wrażenia swe i wspomnienia. Salomea po tysiąckroć wyjawiała
Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.