rozewrzeć. Łzy poczęły płynąć z oczu księżny, łzy tak obfite, że zmoczyły twarz dziewczyny, solą napełniły kąty jej warg, zwilżały szyję i ciekły aż na piersi pod rozchylonym stanikiem.
Salomea drżała na całem ciele. Myśli jakieś błyskały w ciemni uczuć, jak letnie lśnienia po nocy, zwiastujące nadejście burzy. Te łzy, co po niej spływały, w niewytłomaczony sposób czyniły się szlakami nieszczęścia, które zwolna ściekało ku jej sercu, szukając go w piersiach. Ręce księżnej jeszcze mocniej, konwulsyjnie opasały ramiona i szyję Salomei, a cichy, zduszony głos wyszeptał:
— Dziecko! Ty go kochasz...
Salomea milczała, lecz dreszcz jej ciała dał dokładną odpowiedź.
— I on ciebie kocha. Prawda?
Milczenie znowu starczyło za odpowiedź.
— A mówił ci, że cię kocha?
— Mówił.
— I ty mu tosamo mówiłaś?
— I ja.
— Odpowiadaj mi, natychmiast! Mów mi prawdę całą, bez jednego zatajenia! Będziesz mówiła prawdę?
— Będę.
Salomea uczuła konieczność posłuszeństwa i mus wyznawania całkowitej, samej tylko prawdy. Była jakby wyzuta z sukien, z bielizny, z ciała i stanęła przed ciemną władczynią swoją, jako bezwładna i drżąca dusza.
— Całowaliście się?
Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.