wnętrzny. Poruszyła się niespokojnie. Coś chciała wykonać, coś zdziałać, coś powiedzieć... Dusiła się. Jęła się przeciągać z bolesnem poziewaniem. Ach, nareszcie! Prawda — prawda! Wyszukała w staniku sukni zaszytą kulę. Rozerwała paznogciami zaszycie, wyłuskała zeń ołowianą kulę, która była wypadła z Józefowej rany. Nieznacznie, krótko ucałowała tę bryłę moskiewskiego ołowiu. Podała ją na dłoni pani Odrowążowej. Jąkając się, nie mogąc znaleźć dokładnych słów, przez szczękające zęby grzecznie i spokojnie wykrztusiła:
— Ta kula... To odemnie... Odemnie... Na pamiątkę!...
Pani Odrowążowa wzięła kulę i ważyła ją na pięknej, białej, delikatnej dłoni. Głębokie zadumanie poryło jej mądre czoło. Patrzyła ponuremi od męczarni oczyma w twarz Salomei. Och, jakże dla niej był bolesny mściwy czyn tej dziewczyny! Młody książę tem darowaniem kuli zaniepokoił się bardzo. Coś go tknęło! Coś przed nim zabłysło! Oparł chude ręce na poręczach krzesła, żeby wstać. Patrzał oczami inkwizytora w twarz matki. Matka pokiwała bezwładną głową. Była jakgdyby przestrzelona tą kulą. Ręce jej drżały. Józef chciał porwać się z miejsca i pytać, gdy wtem rozległ się turkot... Wszyscy wybiegli na ganek. Stała przed nim podróżna kareta bez latarń. Oczom Salomei kształt jej i zarys czterech koni ukazał się, jakgdyby widzenie rydwanu śmierci.
Z jękiem wewnętrznym wsparła się o ścianę. Człowiek przebrany za stangreta wymówił hasło.
Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/186
Ta strona została uwierzytelniona.