Z pośpiechem, co tchu, krótko popasając konie, wynoszono i przywiązywano walizę. Po krótkiem ze wszystkimi pożegnaniu księżna i jej syn wsiedli do środka. Pojazd oddalił się z przed ganku wolno, cicho, noga za nogą, żeby nie wywoływać turkotu ani tętentu. Wsiąkł w ciemność nocy. Znikł.
Pani Rudecka, znużona i, jak zawsze, smutna, oddaliła się z ganku coprędzej, — rada, że nareszcie wywieziony został niebezpieczny gość. Szczepan, który pomagał walizę ładować, odszedł również. Panna Salomea została na ławce sama. Patrzyła w tę stronę ciemności, która pochłonęła karetę. Kolana jej były ściśnięte. Ręce na nich złożone. W sercu spokój.
Wskutek nieprzewidzianego w sferze uczuć zawrotu, poczęła z niejaką przyjemnością myśleć o pieniądzach, ofiarowanych jej przez księżnę Odrowążową. Myśl o tem była jakby uciskiem na serce, zduszeniem wszelkich wzruszeń. Chwila, o której sama myśl przerażeniem ściskała duszę, chwila odjazdu, przeszła, minęła bez żadnego prawie uczucia. Salomea dotykała lękliwie myślami wszystkiego: — pustki pokoju, klatki kanarka, trwogi wobec Dominika, — i ze zdumieniem spostrzegała, że wszystko stało się niebolesne, a wszelkie czucie stępiało. Ohydną ulgę przynosiła myśl, że tyle jest pieniędzy... Gdyby żył ojciec, jakżeby się, zapewne, ucieszył! Bo przecie uczciwie zdobyte, za rzetelną usługę... Nie byłby już tym ubogim rządcą w jednym zawsze kubraku i długich butach, co nie dosypia i nie dojada, tłucze się świątek i piątek od folwarku do
Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/187
Ta strona została uwierzytelniona.