nych, jak formy uczuwania w cierpieniu. Te postaci, zarysowujące się na niebie, przytuliły pomiędzy sobą wzrok. Na chwilę, — bo wnet wydarł się spomiędzy nich... Daleko, szary brzask oddzielił ziemię od nieba. Miękie mgły śniadą smugą zamajaczały nad rozdołem rzecznym. Ptaki ozwały się w tej mgle, tak harmonijnie, jakby to jej obraz ukazujący się z mroku temi głosami dał znać o sobie, wyraził barwę i postać swoją. Łagodny, zwilgły w nizinach wiatr ruszył senne gałęzie. Blisko, na rabatach ogrodu zajaśniały białe kolory. Ta barwa utopiła w sercu żądło wspomnienia — i sama stała w oczach, jak uwidoczniony, nagi ból. Lecz mężne oczy pokonały ją. Musiała wessać w siebie zemstę i stać się tylko sobą. Przeszło...
Ciężka senność ogarniała ciało i duszę. Teraz nareszcie można będzie wyspać się po tylu niewczasach we własnem łóżku, które przez tak długą porę obcy zajmował człowiek. — Nie będzie już serce drżało od stuknięcia w szybę. — Niechże przychodzą i patrzą, niech szukają i węszą! — Nie będzie już trudów szalonych, bieganiny bez końca i niezmiernej, bezsennej troski. — Niema już kogo pilnować. — Będzie spokój, cisza, porządek. — Spać — Salomea wstała z miejsca, żeby wykonać zamiar i iść do siebie. Lecz zamiast tego, po krótkiem wahaniu, ruszyła przejść się ponad rzeką. Rachowała na to, że zanim zdąży zejść ku wodzie, rozwidni się i będzie można w liście ojca przeczytać nazwę wsi i miano wieśniaka, w którego chacie umarł. Szła wolno drogą w dół, po miękim piasku, który nocne
Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.