głowy i nudnościami. Doszło do tego, że musiał nocować u znajomych, nie mogąc we własnym domu.
Po kilku tygodniach czad ustał; p. Antoni odetchnął swobodniej i wrócił do siebie.
O ile zrazu nie zorjentował się w naturze zjawisk, które nawiedzały tak natrętnie jego dom — z czasem zaczął przeglądać ich genezę i zrozumiał intencję: chciano go nastraszyć i zmusić do zaniechania walki.
To go tylko podnieciło, budząc ducha przekory i żądzę zwycięstwa.
A właśnie w tym czasie pracował nad nowym systemem sikawek pożarowych, które sprawnością miały przewyższyć wszystkie dotychczas znane. Środkiem gaszącym miała tu być nie woda, lecz pewien specjalny rodzaj gazu, który rozprzestrzeniając się gęstymi kłębami nad płonącym domem, wchłaniał skwapliwie tlen i w ten sposób podcinał ogień u korzenia.
— Będzie to istny bicz boży na pożary — powiedział z niewinną przechwałką do jednego ze znajomych inżynierów podczas partji szachowej. Mam nadzieję, że gdy mój wynalazek uzyska patent, zgubne następstwa ognia zmaleją niemal do zera. I podkręcił z zadowoleniem wąsa.
Było to gdzieś w połowie stycznia; za jakie dwa, trzy miesiące, na wiosnę spodziewał się wykończyć dzieło w szczegółach i posłać projekt ministerstwu. Tymczasem pracował pilnie, zwłaszcza wieczorami i nieraz północ jeszcze zastawała go pochylonego nad planami...
Pewnego razu, gdy Marcin, stary sługa domu wygarniał z pieca niedopalone węgle, Czarnocki rzuciwszy okiem na niedogarki, zauważył coś, co go zastanowiło.
— Poczekajno mój stary — wstrzymał zabierającego się już do wyjścia sługę. — Wysypno mi te węgle tu na biurku, na gazetę.
Strona:PL Stefan Grabiński-Księga ognia.djvu/045
Ta strona została uwierzytelniona.