później. Powiadają ludzie, że żaden nie przetrwał i czterech miesięcy. Tfy! — dodał, spluwając na ziemię — nieczyste miejsce i tyle!
Archiwarjusz uśmiechał się niedowierzająco:
— Istotnie ciekawy zbieg przypadków. To niby wygląda tak, jakby ogień poprostu zawziął się na ten pagórek.
Cieśla obruszył się:
— Nie „niby“, proszą pana i nie „wygląda“ — lecz naprawdę zawziął się. I to nie na całe wzgórze, bo tych jodeł, jak pan widzi, nie tyka — tylko na sam środek, t. j. właściwie na tę jego część, gdzie stawiano domy.
— No, no — ciągnął dalej z zajęciem Rojecki — a pan, panie cieślo, ileż pożarów na tem miejscu pamięta?
Rzemieślnik zamyślił się, znać szukając w pamięci.
— 10 — odpowiedział po chwili. — Za mojej pamięci 10 razy paliło się tutaj. A mam dzisiaj lat 30.
— Pi, pi! — dziwił się szczerze p. Andrzej. — To niby co trzeci rok.
— A tak jakoś wypada. Podobno dawniej paliło się częściej, kiedy to ludziska jeszcze się nie połapali na tem, co się święci. Najstarsi mieszczanie z Kobrynia pamiętają dobrze te czasy; niejednegoby się pan od nich dowiedział; dziwy opowiadają o tym przeklętym pagórku. To też w ostatnich latach nikt z okolicy tam się ze stawianiem budynków nie kwapił. Za moich czasów właścicielami domów na tem miejscu byli sami obcy państwo, którzy albo nic o tem lichu nie wiedzieli, lub też jak np. Dołżycki nic wiedzieć nie chcieli.
— A przyczyny pożarów czy zawsze były znane i wyraźne?
— Niby tak a niby nie. Najczęściej zapalały się w kominie sadze, lecz bywały i inne „powody“: raz rzucił
Strona:PL Stefan Grabiński-Księga ognia.djvu/058
Ta strona została uwierzytelniona.