Strona:PL Stefan Grabiński-Księga ognia.djvu/060

Ta strona została uwierzytelniona.

— A jednak — rzekł w zamyśleniu Rojecki, — a jednak, kto wie? Może taki się przecież jeszcze znajdzie. Ludzie czasem bywają uparci.
Rzemieślnik popatrzył zdumiony.
— Chyba warjat jaki lub półgłówek. Wyrzucony to pieniądz i pewne niebezpieczeństwo życia.
— Hm — uśmiechnął się znacząco archiwarjusz — niekoniecznie, panie majstrze, niekoniecznie. Trzeba tylko być ostrożnym i nic więcej.
I nie przeciągając już dłużej rozmowy, pożegnał go i wrócił do miasta. W parę dni potem podpisał w urzędzie miejskim kontrakt, który za niesłychanie nizką cenę oddawał mu na własność „pożarowisko“. Podczas załatwiania formalności zauważył archiwarjusz zdumione miny urzędników i znaczące ich uśmiechy. Jakiś poczciwy, siwiuteńki jak gałąb funkcjonarjusz odciągnąwszy go na stonę, po cichu odradzał kupno:
— Niefortunne miejsce — tłómaczył mu, jąkając się starowina. Parcela pod złą gwiazdą. Nic szanowny pan o tem nie słyszał?
— Może i słyszałem — odparł niewzruszony Rojecki — ale w takie brednie nie wierzę. W każdym razie dziękuję łaskawemu panu za dobre intencje.
I uścisnąwszy mu rękę, opuścił biuro.
Nazajutrz przyszły pierwsze dwa listy: od znajomego sędziego odradzający stawianie domu i drugi „czerwony“ pełen entuzjazmu dla tego przedsięwzięcia. Potem posypały się dalsze jak z rogu obfitości. W całem mieście zdaje się o niczem innem nie mówiono jak tylko o tem, że przybyły przed miesiącem archiwarjusz Andrzej Rojecki zamierza stawiać dom na „pożarowisku“
Jakoż i postawił. Znudzony natrętną korespondencją doradców, postanowił przez ruchy szybkie i stanowcze