z nowej budy pod laskiem, bo poszczekiwał radośnie i wywijał zamaszyście ogonem.
Rojeccy postanowili nie prowadzić kuchni w domu; Marjanna, dotychczasowa kucharka objęła funkcję służącej. Obiady i kolacje jadali w jednej z pierwszorzędnych restauracji w mieście lub też kazali przynosić do domu. Zarządzenie to trochę niewygodne uznał p. Andrzej za konieczne ze względu na ostrożność; w ten sposób unikało się palenia w kuchni a co zatem idzie, jednej z najprzystępniejszych ewentualności pożaru.
Mimo bowiem całej swej trzeźwości poglądów na tę „banialukę“, dał sobie Rojecki uroczyste słowo, że będzie ostrożnym. Odrzuciwszy z pogardą wszelkie tłómaczenie zakrawające na „niesamowitość miejsca“, „znalazł“ przyczynę naturalną, przeciw której nie buntował się jego zdrowy rozum, oto poprostu anormalna częstość pożarów wynikała zdaniem jego, ze specjalnych warunków atmosferycznych miejsca; prawdopodobnie przestrzeń zamknięta koliskiem świerków i jodeł była wyjątkowo silnie nasycona tlenem. Ludzie zrazu nie zorjentowali się i byli nieostrożni, a potem... potem... Tu nastąpiła w rozumowaniu p. Andrzeja chwilowa niemiła przerwa, którą jednak wnet wypełnił mniej więcej w ten sposób: A potem te głupie opowieści o „fatalnem miejscu“, ten śmieszny, zabobonny strach wytworzyły rodzaj autosuggestji pchającej do kroków nieostrożnych: coś w rodzaju automatyzmu psychicznego, jakieś bezwiedne ruchy rąk, jakaś zgubna niezgrabność, no i... jest ogień.
Dlatego postanowił Rojecki być ostrożnym, nawet bardzo ostrożnym. Zawziął się i chciał stanowczo przełamać łańcuch przesądu, który opasał miejsce jego obecnej siedziby, rozerwać kolisko ognia raz na zawsze i zalać je strumieniem zimnej, zdrowej wody.
Strona:PL Stefan Grabiński-Księga ognia.djvu/062
Ta strona została uwierzytelniona.