Strona:PL Stefan Grabiński-Księga ognia.djvu/064

Ta strona została uwierzytelniona.

bali się spędzić choćby dwie godziny w niebezpiecznej willi. Ku niezmiernej swej uciesze zauważał Rojecki codziennie zaciekawione miny kolegów, którzy go witali rano w pracowni; z oczu i twarzy tych poczciwców wyzierało oczywiste zdumienie:
— Jakżeż tam u kochanego pana? Jeszcze się nie paliło?
Co parę dni znajomi spotkawszy go na ulicy, ze współczuciem patrzyli mu w oczy i ściskając gorąco za ręce, dopytywali się troskliwie:
— Jakżeż się panu mieszka, panie Andrzeju? Nie przytrafiło się panu nic szczególnego?
Archiwarjusz „boki zrywał“ od śmiechu, opowiadając żonie o tych spotkaniach. Lecz było i paru odważniejszych, którzy od czasu do czasu odwiedzali „Pożarowo“: przeważnie starzy kawalerowie „nie mający nic do stracenia“. Ale i ci siedzieli w czasie wizyty „jak na szpilkach“, rzucając wkoło dzikie spojrzenia zaszczutej w kąt zwierzyny. Goście ci wprawiali zawsze Rojeckich w złoty humor. Wkońcu jednemu z nich poradził p. Andrzej, by nie wybierał się do „Pożarowa“ bez eskorty straży ochotniczej. Wtedy gość obraził się i więcej nie przyszedł...
Tak minął spokojnie upalny lipiec i sierpień, minął plenny w owoce wrzesień i chylił się ku końcowi zasnuty pajęczą przędzą październik. W „Pożarowie“ nie „stało się“ nic. W opinji publicznej nastąpił wyraźny zwrot. Ludzie zaczęli spoglądać na mieszkańców samotnej willi z widocznym podziwem i uznaniem. Jak Kobryń Kobryniem — jeszcze żaden dom na pożarowisku nie przetrwał czterech miesięcy: a tu już czwarty dobiegał do końca a tam — cicho... Minął październik, zaczął się melancholijny listopad Rojecki zacierał ręce z zadowolenia, przyjmując z uśmiechem pobłażania i gratulacje znajomych z powodu