Chłopak dygotał ze strachu przed gniewem ojcowskim i skrył się gdzieś w mysią dziurę — lecz ku powszechnemu zdumieniu Rojecki przyjął wiadomość o zbrodniczym czynie z jakąś dziwną wyrozumiałością, nie robiąc mu najlżejszej wymówki.
Wogóle na punkcie sympatji dla ognia nastąpiło miedzy ojcem a synem jakieś szczególne zrównanie: archiwarjusz stanął pod tym wzglądem na jednym poziomie z dzieckiem; „rozumiał“ namiętność Józia a nawet — rzecz dziwaczna — zazdrościł mu tak łatwej formy zaspokojenia jej. Wkrótce miał go prześcignąć.
Gdzieś w połowie stycznia wpadł na pomysł urządzenia „zabawy w ogień“. Podczas gdy żona odrabiała z Józiem lekcje fortepianu w saloniku, postanowił Rojecki zrobić im „niespodziankę“. Cicho, bez zwracania na siebie uwagi przekradł się z flaszką spirytusu do sypialni i tu wylał całą jej zawartość na jedną z poduszek; potem podpalił...
Buchnął silny ogień, obejmując w mgnieniu oka pościel, a p. Andrzej rad z efektu przywołał z sąsiedniego pokoju grających. P. Marja wydała okrzyk podziwu i trzymając kurczowo rączkę syna, zaczęła wpatrywać się uporczywie w ogniste jeżyki sięgające już zjadliwie po firanki.
Pierwszy ocknął się z drętwoty pan domu, który dotąd ze skrzyżowanemi rękoma śledził rozwój żywiołu. Z jakimś okropnym śmiechem rzucił się do poskromienia ognia; porwał z sąsiedniego łóżka ciężki turecki koc i materac, i z furją cisnął je na kłębowisko płomieni. Atak powiódł się: zduszone momentalnie jasno-lazurowe węże zczezły gdzieś, wśliznęły się pod pościel. Lecz Rojecki nie dał się zwieść pozorom. Z zapamiętałością pożarnika
Strona:PL Stefan Grabiński-Księga ognia.djvu/069
Ta strona została uwierzytelniona.