Strona:PL Stefan Grabiński-Księga ognia.djvu/071

Ta strona została uwierzytelniona.

ani słowem wspomnieć o tem, co się od czasu do czasu zdarzało w willi. Rzecz dziwna — p. Andrzej tak swobodny pod tym względem wobec żony i dziecka, jakby wstydził się przed ludźmi swoich „upodobań“.
Szkody wyrządzone w domu przez sztuczne pożary naprawiano po cichu i z niezwykłą troskliwością. W razie niespodziewanej wizyty usuwało się momentalnie nadwyrężone sprzęty, zacierano skwapliwie zdradzieckie ślady lub tez sprytna Marjanna wprowadzała odrazu gościa do pokoju wolnego od kompromitujących przejść.
Lecz to ciągłe ukrywanie się, ta konieczna ostrożność wobec bliźnich drażniły ambicję Rojeckiego. W końcu miał tego dość i postanowił gościom wypłatać figla, który byłby zarazem aktem zemsty.
W którąś niedzielę, gdy sproszone licznie towarzystwo zabawiało się w salonie Pożarowa, nagle zajęła się od świecznika portjera wisząca nad drzwiami bawialni. Ktoś krzyknął. — Pożar! — i wszczęła się okropna panika. Parę pań zemdlało, parę wyskoczyło przez okno w wizytowych tualetach, bez okryć na 20-stopniowy mróz na dworze. W kilku sekundach Rojecki ugasił „pożar“ i z sardonicznym uśmiechem zaczął zapraszać spłoszonych gości z powrotem do wnętrza. Lecz ludzie nie mieli ochoty do dalszej zabawy i odprowadzani ironicznem spojrzeniem pana domu pośpiesznie rozchodzili się do siebie.
— A widzicie, kochani państwo — żegnał ich nieubłagany Rojecki. — Cóż? Czy ogień tak straszny na pożarowisku?
— Tak, tak, ma Pan rację, kochany Panie Andrzeju: podziwiałem energję, z jaką Pan opanował przeklęty żywioł — przyznawał ten i ów. Lecz lepiej, kochany Panie, nie igrać z ogniem: ostrożność nie zawadzi.
I chyłkiem wynosili się z willi...