W zakładzie dra Ludzimirskiego zanosiło się na wielką uroczystość. Z parku otaczającego lecznicę wnoszono wazony z oleandrami o świeżo rozwiniętych, bladoróżowych pęczach, doniczki z kannami o posępnej, ciemnoczerwonej urodzie, pomarańczowo-ogniste irysy i tulipany. Grzegorz, ogrodnik, z widoczną niechęcią wydobył z oranżerji rzadkie okazy dalhji, bliźnianą parę eukaliptusów i ukochaną palmę, „Królowę Kaszmiru“ — i ostrożnie ustawił kwiaty pod ścianami kurytarzy.
Ma schodach wiodących na piętro rozbłysły żyrandole, rozrzucając z pod abażurów świetlane rozety blasków. W powietrzu unosiła się dyskretna woń werbeny i heljotropu...
Kierownik zakładu w smukłym fraku przechadzał się po kuloarach gibkim, elastycznym krokiem, poprawiał świece w siedmioramiennych, bronzowych świecznikach, zaglądał od czasu do czasu przez kotarę w głąb „sali centralnej“, dokąd służbie wstęp był surowo wzbroniony,
Strona:PL Stefan Grabiński-Księga ognia.djvu/086
Ta strona została uwierzytelniona.
Gebrowie