normalnej, chwytał w lot właściwe dystanse i dostrzegał z miejsca krzywizny i zboczenia. Powoli jednak różnice te poczęły się dlań zacierać i przestały razić; owszem, po kilku latach tak oswoił się z szaleńczą dziedziną, że stała mu się niejako drugą rzeczywistością i to znacznie głębszą i godniejszą uwagi niż ta, w której obracali się ludzie poza jego zakładem. Dostrzegł w niej bowiem niejednokrotnie swoistą organizację opartą na żelaznej, nieubłaganej logice. Co więcej, życie duchowe jego wychowanków wydało się znacznie bogatsze niż banalne historje przeciętniaków odśpiewujących niezmiennie, aż do znudzenia monotonne litanje codzienności.
Wtedy to zaszło w dziejach zakładu zdarzenie, które miało zaciążyć potężnie nad jego przyszłością. Stał się niem wybuch obłędu u dra Janczewskiego, osobistego przyjaciela Ludzimirskiego i w następstwie przyjęcie go w poczet pacjentów zakładu.
Janczewski był potężną indywidualnością. Prace jego z zakresu psychofizyki wzbudzały zawsze ożywioną dyskusję w świecie naukowym, gdyż każda niemal rozprawa stanowiła epokę w dziejach badań psychicznych. To też wiadomość o jego chorobie sprawiła na wszystkich przygnębiające wrażenie. Ludzimirski odczuł to podwójnie głęboko i zajął się przyjacielem z ojcowską pieczołowitością.
Choroba wybitnego psychologa należała do typu określonego przezeń jako „melancholia progressiva“ z domieszką t. zw. idees fixes. — Treść tych uporczywych myśli była nader swoistą: Dr. Janczewski stał się manjakiem na temat ognia. W ciszy samotnych godzin spędzanych w celi zakładu wypracował cały system t. zw. przez siebie „filozofji ognia“, w której nawiązując do teorji Heraklita i jego „panta rhei“, rozwinął zupełnie nowy, obłąkańczo oryginalny światopogląd.
Strona:PL Stefan Grabiński-Księga ognia.djvu/088
Ta strona została uwierzytelniona.