Wkrótce po wykończeniu swego traktatu a mniej-więcej w rok po wybuchu obłędu, umarł nagle w przystępie szału.
Lecz praca szaleńca nie miała przebrzmieć bez echa. Rękopis odnaleziony po śmierci uczonego przechowywał Ludzimirski starannie u siebie, by kiedyś, po zaopatrzeniu go we własne adnotacje i spostrzeżenia wydać, jako pośmiertne dzieło genjalnego przyjaciela. Narazie przestudjował prace jak najdokładniej i zestawiwszy z poprzedniemi rozprawami umarłego, starał się uchwycić ogniwa łączące. Orjentację w myślach często porwanych, rzuconych na papier bezładnie i bez porządku, ułatwiły wspomnienia wspólnych rozmów na ulubiony temat, jakie niejednokrotnie prowadził ze ś. p. Janczewskim już w czasie jego pobytu w zakładzie.
Zagadnienie, które oczarowało duszę opętańca w ostatnim roku jego ziemskiej wędrówki, zdawało się pogłębiać z rokiem każdym w umyśle Ludzimirskiego, nabierając kształtów pełnych i wykończonych.
Lecz nie tylko na samym kierowniku lecznicy wywarło dzieło przedwcześnie zgasłego myśliciela tak silne wrażenie. Potężna jaźń Janczewskiego porwała w swoją orbitę i inne dusze. Mimo zupełnego prawie odcięcie go od reszty pacjentów wpływ uczonego zatoczył rychło niewidzialne kręgi. W parę tygodni po przyjęciu go do zakładu, zauważył Ludzimirski szczególne zjawisko, które można było wytłumaczyć tylko t. zw. „zarazą psychiczną“. Kilku z pomiędzy chorych zaczęło nagle zdradzać skłonność ku ideom właśnie na temat ognia i jego symboliki.
Najciekawszym był szczegół, że paru osobników o ustalonej już strukturze obłędu porzuciło świat swego monoideizmu, przechodząc w dziedzinę Janczewskiego:
Strona:PL Stefan Grabiński-Księga ognia.djvu/089
Ta strona została uwierzytelniona.