Agni, spalając się cicho w Jego płomieniach! Gdy z ciał naszych pozostaną tylko zgliszcza, gdy wiatr rozniesie na krańce świata popioły naszych kości, zabłyśnie dzień zwycięstwa dobra i jasności. Wtedy Ogień przerodzi się w Światło i Ormuzd świecić będzie tryumf Dnia Prawdy. Bracia! Chrystusem ludzkości bądźmy! Przez ogień oczyśćmy i zbawmy świat! Hosanna, bracia, hosanna!
I z błyszczącemi szaleństwem oczyma podsunął żagiew pod kotarę świątyni...
Nastąpiła szczególna, jedyna w swym rodzaju przemiana. Czad krwi przelanej, fanatyzm Athrarvana i widok płonącej zasłony podziałały na tłum z mocą suggestji. Dziwna logika rzuciła te dusze obłąkane na szlaki szaleńczej ideologji: poddali się woli arcykapłana. Kilkadziesiąt rąk wyciągnęło się po gorejące lampy, kaganki, świeczniki i zdobywszy je w mgnieniu oka, zaczęło podkładać ogień pod ściany sali...
Wkrótce zajęły się drewniane obicia, zatliła podłoga. Wśród kłębów dymu przewalających się po sali, przemykały postacie szalonych podpalaczy, duśbiły się kapłańskie fezy, turbany i ureusy. Wzdłuż ścian, pomiędzy żertwnikami, po stopniach piramidy czołgały się przeguby ognia, dźwigały czerwone łby, jeżyły krwawe grzywy...
Na platformie szczytowej w wieńcu ognistych języków klęczał Athrarvan zatopiony w mistycznej zadumie. A gdy już z dołu doszły go jęki duszących się ofiar, gdy złota obręcz Agni zaciskać się jęła wokoło niego coraz węższym pierścieniem i płomienie lizały mu stopy, zaintonował hymn potężny i groźny zarazem:
Dies irae, dies lila
Solvet saeclum in favilla...