Strona:PL Stefan Grabiński-Księga ognia.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, księże proboszczu, o autentyczności znaków, przynajmniej w pewnej ilości wypadków, nie wątpię. Owszem, wierzę w możliwość podobnych fenomenów. Jestem szczerym wobec księdza i nie chcę przedstawiać się w fałszywem świetle: jestem okultystą-psychologiem. Lecz to, że znaki pozostawione na pamiątkę przez fantomy sprawiają wrażenie stygmatów wypalonych, nie jest jeszcze dla mnie dowodem materjalności ognia pozagrobowego.
— Proszę! A to dlaczego? W jaki inny sposób potrafi pan coś podobnego wytłómaczyć?
Proń uśmiechnął się zadowolony. Natarczywość, z jaką postawiono mu pytanie, widocznie podobała mu się; psycholog lubiał namiętną dyskusję.
— Ślady, wyciśnięte przez dusze zmarłych — wykładał powoli, dobitnie — dlatego wyglądają, jak wypalone — co więcej powiem, dlatego są wypalone, ponieważ pochodzą od tych, którzy wierzyli za życia w ogień, jako środek karzący po śmierci.
— To szalona interpretacja — zaprotestował gorąco starzec — nigdy mnie pan nie przekona.
— Nie chcę też nikomu narzucać swych poglądów, lecz ponieważ już o tem mówimy, wypowiadam szczerze i otwarcie, co o tem myślę.
— Sądzi pan zatem, że ludzie i po śmierci...
— Wierzą w to, w co wierzyli za życia i że stan swój po śmierci niektórzy uświadamiają sobie, jako mękę ognistą.
— Innemi słowy — przypuszcza pan...
— Ze nie zawsze i nie pod każdym względem umarli wiedzą więcej od żywych. Owszem, jestem głęboko przekonany, że zawlekają za sobą na tamtą stronę wszystkie niemal przesądy, namiętności i uprzedzenia, jakim hołdowali za życia.