Strona:PL Stefan Grabiński-Księga ognia.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

nazywa; zgubił ją w tłumie bez żalu i bez tęsknoty powtórzeń...
W trzydziestym piątym roku życia poznał na balu medyków Stanisławę Olszycką, przecudną, rudowłosą, dwudziestoletnią wdowę po profesorze wszechnicy. Pani zajęła się nim odrazu i wyróżniała go widocznie z grona wielbicieli. Był piękny, młody, sławny i uchodził za niezwyciężonego...
Widywali się zrazu na zabawach publicznych, w teatrze, na koncertach, potem u niej w domu, w ślicznej „Goplanie“. Bywał chętnie, bo mu to pochlebiało, lecz bez gorętszych uczuć. Pani Olszycka dawała mu nieraz do zrozumienia, że mógłby zostać jej mężem, obiecywała wspaniałą karjerę dzięki poparciu wpływowych krewnych: Kobierzycki udawał, że nie rozumie lub grzecznie, lecz stanowczo uchylał się przed propozycjami. Za dumny był, by ją oszukiwać, za prawy, aby brać za żonę kobietę, do której nie czuł pociągu. Stasia była mu wtedy tylko nader sympatyczna — lubiał ją ogromnie i podziwiał jako piękny twór przyrody z pobudek czysto estetycznych, — oto wszystko. O właściwych uczuciach erotycznych wtedy przynajmniej nie mogło być mowy...
Aż nadszedł pamiętny dla obojga 22 sierpnia r. 1891. Mieli tego dnia dnia odbyć wspólną wycieczkę automobilem za miasto. Koło godziny czwartej po południu Kobierzycki, wytworny i elegancki jak zwykle, szedł Lipową w stronę „Goplany“. Na zakręcie, tam, gdzie ulica tworząc silny kąt, zmierzała prosto do willi, uczuł swąd dymu i usłyszał gwar zmieszanych głosów.
— Gore! — pomyślał, wpadając w stan szczególnego podniecenia. Po chwili wiedział już, gdzie wybuchł pożar: czarny słup dymu, przerzynany od czasu do czasu żagwią płomienia, wykwitał nad willą pani Olszyckiej...