z takich ataków zakład Paderny omal nie uległ katastrofie, gdy Kobierzycka w przystępie szału podpaliła swą celę. Cudem tylko udało się ocalić obłąkaną i ugasić pożar.
Odtąd czuwano nad nią z podwojoną gorliwością, usuwając starannie z jej pobliża płonące świece i zapałki.
Tak upłynął rok pobytu w zakładzie. Kobierzycki odwiedzał żonę początkowo dwa razy na tydzień, we wtorki i piątki między godziną 4—5 po południu. Lecz wizyty te były dlań nader przykre; wracał do siebie zawsze silnie rozstrojony. W okresie melancholji i duchowej prostracji przyjmowała Stacha te odwiedziny obojętnie, nie poznając go zupełnie; kiedyindziej znów rzucała mu się na spotkanie z wyciągniętemi ramionami, okrywając go pocałunkami ust spalonych gorączką. Wtedy mówiła ciągle o ogniu, pożarze, płomieniach i miłości i rozpuszczając miedzianą kaskadę swych włosów, wabiła go ku sobie jak samka gołębia.
Kobierzycki przeżywał wtedy chwile najokropniejszej katuszy: wstyd i ból, rozpacz i upokorzenie szarpały mu duszę na strzępy. Wychodził z tego domu przygarbiony, drżący, postarzały o lat dziesiątek.
— Masz zapałki? Władek, masz zapałki? — brzmiał mu w uszach namiętny szept obłąkanej. — Daj choć jedną, choć jedną, choć jedną, Właduś! — skamlał gorączkowy głos Stachy. — Podpalimy najpierw firanki, potem pościel, łóżko a potem...
Tu wyczuwał na twarzy jej szybki, nierówny oddech. — A potem, wiesz co?...
Pochylała mu się do ucha z tajemnym szeptem: — Cha, cha, cha! Cha, cha, cha! Płomienne gody! Nasze czerwone, nasze purpurowe gody!...
Strona:PL Stefan Grabiński-Księga ognia.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.