Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/020

Ta strona została uwierzytelniona.

Tak stopniowo wyrzucałem sprzęt po sprzęcie, wprowadzając meble zupełnie nowe, w rażącej sprzeczności z dawnemi, o barwach obić żywych, pełnych umyślnej jaskrawości i krzyku. Po dwóch tygodniach pozostały z dawniejszych mebli tylko wspomniana już szafa i obok niej wiszące lustro przy drzwiach; tych dwóch sprzętów nie miałem zamiaru zmieniać z tej oczywistej przyczyny, że według mych przypuszczeń byłoby to całkiem zbytecznem: Łańcuty widocznie nic nie łączyło z tym kątem pokoju i unikał go ostentacyjnie. Pocóż więc narażać się na niepotrzebny trud?
A jednak domysł mój tym razem był mylny; powód niechęci, jaką okazywał Łańcuta ku tej partji, był całkiem inny; była nim nie obojętność, lecz wstrętne wspomnienie. Lecz nie wiedząc o tem, nie zarządziłem tam żadnych transmutacji.
Przeprowadzone zmiany, wywarły zbawienny wpływ na moje codzienne otoczenie: pokój jakoś poweselał, nadwątlił się przygnębiający nastrój wnętrza, ustępując miejsca pogodniejszej atmosferze. Równocześnie i sny moje przeszły w nowe stadjum. W miarę jak postępowała coraz dalej metamorfoza mieszkania, Łańcucie jakby grunt usuwał się pod nogami. Odciąłem go najpierw od okna, później odsunąłem od tej części pokoju, gdzie stało niegdyś biurko, z kolei ograniczyłem do kilku ledwo foteli. Wreszcie po usunięciu tych pozostała mu wązka przestrzeń między nowymi meblami. Lecz znać zmieniona atmosfera poczęła też