Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/023

Ta strona została uwierzytelniona.

Krzycząc, zerwałem się z posłania i wstrząsany febrycznym dreszczem wyskoczyłem przez okno na ulicę. Tu nie oglądając się poza siebie, zacząłem biec wśród nocy po pustych chodnikach, póki nie wpadłem do jakiejś austerji. Otoczyło mię wnet podejrzane towarzystwo podmiejskich rzezimieszków. Ich wesołość ocuciła mię; potrzebni mi byli w tej chwili. Zaciągnęli mię do drugiej, jeszcze pługawszej oberży; poszedłem; potem do trzeciej, czwartej i t. d. — towarzyszyłem wszędzie aż do końca, aż do białego rana. Wtedy słaniając się na nogach, zawinąłem nareszcie do jakiegoś hotelu, by tu zasnąć snem kamiennym.
Nazajutrz wynająłem wesoły, słoneczny pokoik na krańcu miasta. Do dawnego mieszkania nie wróciłem już nigdy.