W drodze powrotnej z odwiedzin u krewnych, wpadłem na niefortunny pomysł, by milową przestrzeń dzielącą mnie od najbliższej stacji kolejowej przebyć nie wozem, lecz pieszo. Nęciła pora letnia, przedwieczorna i perspektywa wędrówki wśród pól ciężkich już wykłoszonem zbożem i łąk oddychających wonią polnych ziół i kwiatów. Lecz już w połowie drogi zacząłem żałować. W powietrzu zrobiło się jakoś duszno i parno; rozpierzchłe przez dzień stronami chmury skojarzyły się gwałtownie w groźne rzesze i zawisły ponuro w środku nieba. Zaniosło się na burzę.
Pomykałem kroku, by dotrzeć do przystanku kolejowego przed wybuchem żywiołu i dla uproszczenia drogi rzuciłem się na przełaj przez las. Po kwadransie wytężonego marszu po krętych ścieżkach zrozumiałem, że trud mój daremny i przed burzą nie ucieknę.
Żałobną kireję chmur rozdarł nagle oślepiający zygzak piorunu i głuchy łomot zmącił leśne zacisza. Lunął nawalny deszcz.
Schroniłem się przed pierwszym atakiem ulewy w jakiś zarosły drzewami zaułek, zaszywając się cały
Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/024
Ta strona została uwierzytelniona.
NOCLEG