miała, że jakiekolwiek wynurzenia w tym kierunku niechybnieby go obraziły, dotykając boleśnie pewnych strun duszy. Takie przynajmniej odniosłem wrażenie podczas pierwszej rozmowy; i ona bowiem, wyczytawszy w mych oczach zdumienie wywołane niespodziewaną wizytą, pośpieszyła niezwłocznie z wyjaśnieniem.
Co do mnie, sądziłem, że ewentualne rewelacje przed profesorem raczejby go zaniepokoiły, co do własnej osoby; odrazu wzbudziło się we mnie podejrzenie, że „chorobliwe symptomy“, jakie pacjentka przypisywała sobie, należałoby poddać wprost przeciwnej orjentacyi i przenieść je na męża. Mimo głębokiego przekonania „chorej“ powziąłem krańcowo odmienny pogląd na sprawę. Lecz nie chcąc przed czasem niepokoić biednej kobiety, udałem, że „cierpienia“ pojmuję w ten sam sposób, określając je poddanym mi przez nią szablonowym terminem, jako „lekki rozstrój nerwów, połączony ze sporadycznemi objawami halucynacji wzrokowej“. Naturalnie zaleciłem też odpowiednie zabiegi, nie omieszkując prosić o zdawanie mi sprawy od czasu do czasu z wyników kuracji. Na tę niewinną mistyfikację pozwoliłem sobie bez szczególnych wyrzutów sumienia, gdyż w rzeczy samej chciałem zaradzić jeśli nie urojonej według mnie chorobie, to czemuś innemu, co prawdopodobnie kryło się pozatem.
Dziwnym bowiem zbiegiem wypadków parę dni przed konsultacją zaobserwowałem coś, co zwróciło mą uwagę na profesora Czelawę.
Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/055
Ta strona została uwierzytelniona.