Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/063

Ta strona została uwierzytelniona.

snu“ rękach początkowo zdezorjentowała mię i chwilami myślałem, czy przypadkiem nie wchodzi tu w grę coś w rodzaju duchowego sobowtóra, czyli t. zw. dwojnika. Lecz po głębszej rozwadze odrzuciłem to tłumaczenie, jako zbyt fantastyczne i niezgodne z poglądami lekarza. Jakoż przyszłość wykazała, że miałem słuszność.
Chodziło tylko o stosunek, jaki łączył profesora z jego sobowtórem fizycznym. Nasuwało się pytanie, czy wogóle wiedział o jego istnieniu, a jeśli wiedział, dlaczego nie starał się przeszkodzić niebezpiecznemu zbliżeniu.
Wszystkie te kwestje jednak mogłem rozwiązać tylko przy pomocy jego żony, której dłużej nie należało wprowadzać w błąd; owszem obowiązkiem mym było wyjawić swe podejrzenia i skłonić ją do współpracy nad rozwikłaniem tajemnicy.
Dlatego z niecierpliwością oczekiwałem jej przybycia.
Nastąpiło niebawem, bo w dzień po stwierdzeniu wycieczek „sobowtóra“.
Profesorowa przyszła jeszcze bardziej niż poprzednio zdenerwowana: „halucynacja“ powtórzyła się znowu ubiegłej nocy, przybierając formę tem groźniejszą, że wzrok „męża“ stał się natarczywszym.
Widząc, że biedna kobieta uważa się za poważnie chorą, bezzwłocznie powiedziałem, co myślę o rzekomej wizji. Sąd mój oparty na dwukrotnej obserwacji, zrobił ogromne wrażenie.