pani, poszukam innej drogi do zbadania prawdy. Nie wierzę przynajmniej w tym wypadku w istnienie t. zw. sobowtóra astralnego czyli dwojnika. Lecz, aby ten problem rozwiązać, muszę dokładnie przypatrzyć się owemu indywiduum. Czy widziała pani twarz jego przy wyraźnem świetle? Nie próbowała pani ani razu podczas „halucynacji“ zapalić lampy?
— Niestety. Byłam zbyt przerażona, by odważyć się na coś podobnego: nie śmiałam ręki wyciągnąć przed siebie.
— Otóż to właśnie. Obojeśmy widzieli niedokładnie: pani przy niepewnym blasku księżyca, ja przy mdłem świetle latarni i z daleka. Trzeba to naprawić.
— Panie doktorze, ja nie mogę dłużej narażać się na podobne eksperymenty; za dużoby mię kosztowały. Jeśli pański pogląd na rzecz jest słuszny, grozi mi poważne niebezpieczeństwo. Sama nie wiem, jak postąpić. Możeby wszystko powiedzieć mężowi i drogą policyjną uwolnić się od natręta?
— A jeśli profesor wie o tym człowieku, z którym może pozostaje w specjalnym stosunku? Nie — łaskawa pani — tego na razie czynić nie można.
— Więc co robić, co robić?!
-— Jedyne wyjście, zdaniem mojem, jest następujące. Gdy mąż zaśnie, proszę zostawić światło w sypialni, samej zaś spędzić noc w innym pokoju, zamknąwszy się szczelnie na klucz. Nie sądzę, by odważył się na wyłamanie drzwi; toby narobiło dużo hałasu
Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/067
Ta strona została uwierzytelniona.